Podobno w 5-tysięcznym Smiltene przypada najwięcej mężczyzn w kowbojskich kapeluszach na całą Łotwę. Nie widziałem ani jednego ale i tak mi się podobało. To właśnie w tym położonym ok. 140 kilometrów na północny wschód od Rygi miasteczku ulokowałem swoje kibicowskie uczucia związane z Łotwą.
Tym samym w minioną sobotę (03.06) miałem okazję spełnić swoje marzenie i po raz pierwszy w życiu odwiedzić Smiltene, a tym samym pójść na mecz swojego ulubionego łotewskiego klubu – FK Smiltene. Jednocześnie chciałem wnieść na trybunę nieco polskiej kultury kibicowskiej: zawczasu przygotowałem więc koszulki z motywem jednoosobowego fanklubu Warszawa, flagę, a także nieco pirotechniki w liczbie 3 żółtych puszek dymnych, 2 niebieskich świec i 2 rac.
Miasto
O liczebności i położeniu Smiltene wspomniałem we wstępie. W mieście znajduje się poczta, niewielkie centrum handlowe z dobrze zaopatrzonym supermarketem, knajpki, kręgielnia, technikum, kościół, szpital, bary i podobne tego typu obiekty. Wszędzie jest blisko, obejście całego miasta i jego najważniejszych obiektów to kwestia dwugodzinnego spaceru. Dużo dla siebie znajdą miłośnicy przyrody, przez Smiltene przepływa rzeka Abuls, są jeziora i lasy, a nawet coś na wzór Stonehenge.
Stadion i okolice
Na mecz przyjechałem z około półgodzinnym wyprzedzeniem tak aby wszystko sobie przygotować. Cały kompleks składa się z boiska piłkarskiego otoczonego bieżnią, jednej trybuny, tuż obok jest tor kartingowy i autocrossowy. Koło stadionu roztacza się także duży parking. Część widzów decyduje się na oglądanie spotkań właśnie z poziomu zaparkowanego tam auta – widok i tak jest dobry. Zaraz za stadionem jest także jezioro Teperisa z dużą fontanną.
Klub
Nie zdążyłem nawet zacząć rozwieszać flagi a już podeszło do mnie dwóch przedstawicieli klubu uroczyście mnie witając, jeden z nich pomógł przymocować baner, a drugi nawet ogłosił przez mikrofon przybycie kibica z Polski. Z marszu zabrali mnie do gabinetu administracyjnego gdzie wypytywali mnie o wiele rzeczy, przedstawiali kolejnym osobom z zarządu, czy piłkarzom, a nawet delegatowi z federacji. Wieść o moim przybyciu rozeszła się bardzo szybko, ale nie na co dzień zdarza się aby ktoś drałował 800 kilometrów na mecz łotewskiej drugiej ligi. Chcąc nie chcąc stałem się żywą „atrakcją” w Smiltene.
Jednym z częściej zadawanych pytań w Rydze czy tu na miejscu było: „czemu akurat FK Smiltene? Jest tyle różnych klubów”. Cóż, trwa to mniej więcej od 2017 roku, ale nie ma za tym specjalnej historii. Natknąłem się po prostu na ten klub, zacząłem śledzić jego losy, jakoś tak wyszło. Założyłem sobie malutki profil fanklubu na Twitterze, coś tam udzielałem się pod postami, był tylko internet. Kiedyś, jak jeszcze nie miałem strony internetowej a mój łotewski był na poziomie bardzo początkującym próbowałem uruchomić na Facebooku projekt „Parunājām par Smilteni” (pol. Porozmawiajmy o Smiltene) gdzie w dedykowanej serii wpisów próbowałem przybliżyć polskim czytelnikom miasto i klub. Ale wtedy nie wyszło. Komunikacja z klubem była w tamtym czasie trudna, musiałem chyba po prostu zbudować zaufanie i reputację. No i w sumie nie skłamię jeśli się udało, skoro doszliśmy razem do takiego etapu, w którym klub wie, że popularyzuję tamtejszą piłkę nożną, sam z siebie wysłał mi kilka suwenirów, a ja wiedziałem, że nie chcę ograniczać się tylko do internetu.
Mecz i doping
Do Smiltene przyjechał zespół Rēzēknes BJSS czyli jedna z najsłabszych drużyn ligi. Samo Smiltene też jest raczej drużyną środka lub dolnej części tabeli, zatem gospodarze byli nieznacznym faworytem potyczki, głównie ze względu na fakt, że Rēzēkne na 8 spotkań odniosło 7 porażek i tylko 1 zwycięstwo.
Nad samym poziomem sportowym rozwodzić się nie będę, mówimy o drugiej lidze łotewskiej, która nie jest w pełni zawodowa, piłkarze nie mają w niej kontraktów. Niemniej jednak przez pierwsze 10 minut spotkania padły aż 3 bramki. Smiltene wyszło na prowadzenie już w 1. minucie za sprawą 16-letniego Oskarsa Stupelisa, chwilę później wyrównał Dainis Žukovs, zaś w 10. minucie prowadzenie dla Smiltene ponownie dał Stupelis. W pierwszej połowie jeszcze jednego gola dla gospodarzy dorzucił Madis Miķelsons i do przerwy było 3-1.
Doping organizowany był przez ludzi związanych z klubem, między innymi tych, którzy wcześniej witali mnie w gabinecie. Łącznie ze mną było około 10 głów, oprócz mojego baneru była też inna flaga z herbem klubu. Dopingowaliśmy na samej górze trybuny w asyście bębna, przyśpiewki, poza jedną, która była improwizowana, były dla mnie łatwe do przyswojenia językowo. Ogólnie było lepiej niż się spodziewałem i lepiej niż to, co słyszałem podczas transmisji meczów Smiltene na kanale LFF. Same motywy przyśpiewek i tonacje rzucały mi się też w uszy na innych obiektach na Łotwie. Według protokołu meczowego na stadion przyszło 72 kibiców. Ktoś musiał zadać sobie jednak trud policzenia ponieważ impreza nie była biletowana. Mi wydawało się, że jest przynajmniej 100 osób.
Na początku drugiej połowy razem z jedną z osób z klubu idziemy za stadion przygotować pirotechnikę. Użycie jej na obiekcie naraziłoby klub na karę ok. 200 euro, więc do pokazu idealnie nadał się wspomniany wcześniej parking. Na płocie wywieszamy także transparent „Futbols radies Smiltenē” (pol. Piłka nożna powstała w Smiltene, nawiązanie do popularnej w okolicy piosenki pt. Country powstało w Smiltene). Najpierw odpaladmy puszki i świece dymne, do tego miały pójść od razu race, ale wiejący mocno wiatr utrudniał odpalenie lontu. W efekcie race odpalamy już po zasłonie dymnej.
Pirotechnika ożywiła nieco trybunę a całą sytuację analizie poddał zaciekawiony komentator zastanawiając się kto odpowiada za pirotechnikę i o co chodzi z polskim banerem. Piłkarze zaś grali w najlepsze i strzelali kolejne bramki wygrywając mecz 5-1. Do siatki przyjezdnych trafili jeszcze Kaspars Rozgalis i Klāvs Grosbergs.
Rzut karny na 5-1.
Po meczu piłkarze podchodzą pod trybunę i trwa krótkie świętowanie do bardzo popularnego i lubianego przez łotewskie kluby motywu piosenki „Freed from desire”. W tym wypadku „on fire” było tego dnia Smiltene!
Akcja integracja
Po meczu zostałem zaproszony do szatni zespołu gdzie wręczono mi koszulkę z podpisami całej drużyny, dostałem podziękowania od trenera za przyjazd, zrobiliśmy sobie także zdjęcie z flagą. Ode mnie klub dostał koszulkę i naklejkę swojego warszawskiego fanklubu.
Następnie cała drużyna udała się do kręgielni, gdzie zaproszono również i mnie. Długo jednak zeszło mi się z rozpakowaniem i ogarnianiem w hotelu, więc dotarłem już na sam koniec, a Klāvs Grosbergs był na tyle miły, że odstąpił mi kilka rzutów ze swojej kolejki. Potem część drużyny poszła do swoich domów, a część na posiadówkę do jednego z zawodników, Edgarsa.
Po miło spędzonym czasie dostaję koszmarnego nieżytu nosa z powodu alergii, korzystam z okazji i do hotelu odwozi mnie żona Madisa Miķelsonsa, która po niego przyjechała. I tu doszło do śmiesznej oraz miłej sytuacji. Madis spytał mnie o coś, czego nie zrozumiałem i poprosiłem o wyjaśnienie po angielsku. W efekcie tego uznał, że mogłem mieć problem z meldunkiem w hotelu, i mimo moich zapewnień że wszystko jest już zrobione, wysiadł ze mną z auta i upewnił się u recepcjonistki, że jestem już zarejestrowany jako gość hotelowy. „Madža”, jesteś top! 🙂
I tak w zasadzie upłynął mi pełen emocji dzień. Następnego dnia, dość nieoczekiwanie, obrałem kurs na północ będąc na łączach z przedstawicielem klubu FK Valka. Ale to już historia na nowy tekst.